zima'04 |
Jesteś tutaj jędrzej morawiecki, tekst "Ktoś powiedział, że tu nie ma miejsc. Jest tylko czas. Inne światło, inna pora dnia... Góry żyją. A «Samotnia» trwa" - mówi Krzysztof Piwnicki, dziennikarz, który wszedł właśnie na górę, siadł, pije herbatę. Za oknem widać skalisty kocioł, przybielony staw, kosodrzewinę zagrzebaną w śniegu. W środku jest tylko gwar, wrzątek, piwo, ludzie. Krzysztof tonie w ciepłym, żółtym świetle, znika w parującej herbacie, odkłada szklankę, mówi dalej: "Tu nie ma chęci posiadania, dążenia do celu - bo tu już nie masz do czego dążyć. Co tu możesz mieć lepszego? Masz buty, w których chodzisz, spodnie, które nie przemokną, kurtkę, która jest ciepła, do tego łóżko, jedzenie. Co więcej trzeba? Dlatego zawsze tu wracam. Wsiadam w Gdańsku w pociąg, potem autobus, potem idę z Karpacza - wszystko by spotkać się z ludźmi, nie zagubić podczas gonitwy na dole". Stygnie herbata. Przy bufecie Andrzej Gliński. Przyjechał ze Szczecina, tym razem na całe Święta, zwykle trafia tu na jeden dzień - nocny pociąg, rano schronisko, wieczorem powrót do pracy. Tak, efekt "Samotni" potęguje się przy każdym kolejnym pobycie. Grań, księżyc, śnieżne nawisy... "Ot, taki przykład" - opowiada - "Przekładaliśmy z Józkiem-góralem deski przy bardzo złej pogodzie - wiatr, mnie łamie w krzyżu, strach. Nagle rumor - butelka whisky spadła z dachu. Ktoś wystawił kiedyś za okno, żeby się zmroziła, zatonęła w śniegu, my dostaliśmy od "Samotni" nagrodę za przekładanie desek. Tu miejsce niezwyczajne". Kiedy pierwszy raz przyjechał tu na Święta - oszalała pogoda. Wiatr, wszyscy odcięci od prądu, pozrywane linie telefoniczne: "W «Samotni» tak wywiało, że musieliśmy tkwić w "trumnie" - pokoju na samej górze, tym najcieplejszym. Na parterze wytrzymać się nie dało. Gospodarze - państwo Siemaszkowie - przynosili jedzenie, my siedzieliśmy, graliśmy w karty, rozmowy, ja z małym dzieckiem... Tak, wielu tu takich, co nie są w stanie wyobrazić sobie świata bez «Samotni». Prócz tego są oczywiście przechodnie, co wstępują tu na piwo, czy herbatę i idą dalej. Niektórzy zostają - błysk - od pierwszego wejrzenia - jak u mnie. Zobaczyłem raz, zapadło w pamięć na zawsze".
Dziś dzień wigilijny wstał bezwietrzny, droga z Karpacza
zdaje się krótka - na piechotę trzy kwadranse, słońce, cisza. Ale
kierowca Boguś zakopał się po drodze
dwa razy - zaspy, lód, mimo że w dolinie odwilż. Jeździ uazem od 1975
roku. Do "Samotni" zaciągnął się na chwilę, został na zawsze. Czasem
wali w samochód,
przeklina, gada, uaz w końcu rusza, musi zapalić. A jeździć tu trzeba
umieć - pęknie "zapas" - biegniesz do Domku Myśliwskiego, taszczysz
koło, potem zjeżdżasz
- śnieg na metr, pod spodem potok, wpadasz osią w rzekę - lewarek,
kładziesz się pierś w wodzie... Dziś żadnych przygód nie było. Samochód
dowiózł z dołu
ostatnie świąteczne zakupy.
Fala chłodu, zdławiona trzaskiem drzwi. Wszedł Maciek
Maciejewski - ratownik GOPR-u, wraca z dyżuru na "Strzesze". Wczoraj
opowiadał o pracy w
Warszawie, w filmie, że jest tam zwykłym "fizolem", codziennie patrzy na
zmiętych młodziaków, kierowników produkcji... "Szczyt szaleństwa - nie
śpią, nie jedzą,
wkoło góry papierosów, morze kawy. Mają po 27-28 lat, zarabiają niezły
szmal, planują, że będą z tego korzystać po pięćdziesiątce, jeździć po
świecie,
wypoczywać. Ale wtedy zaczną te pieniądze wydawać na lekarzy, by
dociągnąć pięćdziesięciu pięciu. Chore, chore" - powtarzał wczoraj
Maciek otwierając piwo,
a po schodach obok biegł kierowca Boguś - śmiał się tylko, kręcił głową.
W świetlicy można przejrzeć prasowe wycinki: relacje z
pucharu samotni, zaproszenia na narty, lawina, zmagania z urzędnikami,
potoki turystów, "Samotnia"
odcięta od świata - znów zamieć, zaspy, grupa turystów nie zeszła do
Karpacza... Kierownik schroniska pisał w 1971 roku: "Czy kupując (...)
bezpieczniki
elektryczne, sprowadzać musimy je z Rubertowa koło Lublina, bo miejscowe
sklepy sprzedają tylko dla przedszkoli? Czy ktoś wie, że często
uzyskane artykuły
wnosić musimy do schronisk na własnych plecach, bo w kwietniu, czy maju
transport konny tonie w śniegu, a pan "z kontroli" piekli się, że brak
dziś w sprzedaży
zupy mlecznej". Jest też artykuł z roku 1974 - o Magdzie Siemaszko,
"małej Magdzie z gór za lasem", o tym jak schodzi do szkoły - "jeśli
tylko śnieg całkiem drogi
nie zasypie i zamieć całkiem świata nie zasłoni". Narty, tornister pełen
książek, żółty ocieplacz, futrzana czapa... Przejęta dziennikarka
pisała: "Wieje straszliwie,
oślepia śniegiem, rzuca w zaspy, bije w twarz, nie widzę drzew, nie
widzę drogi, (...) wiatr wciśnie w śnieg, porwie, zakręci, jak żółty
płatek uniesie, (...) świat się
zaciera, uciekamy obie w ciepły, cichy tunel schroniska. (...) Magda
rozkłada bez słowa na małym stoliku w kącie zeszyty, ćwiczenia. Gdzie
będziesz mieszkać,
kiedy będziesz duża? Tutaj - odpowiada".
Za oknem przechodzi Maciek - schodzi na dół - do rodziny. Wcześniej mówił: "Niektórzy twierdzą, że uciekam od rzeczywistości, że takie bujanie się w górach to nie jest życie, to brak odwagi... Być może, ale ja wolę uciekać. Bo koledzy, z którymi tworzyliśmy w górach paczki, łaziliśmy - zostali we Wrocławiu. Przeliczają przejechane samochodem kilometry, wypadki, kolizje. Praca, knajpa, praca... Oni mówią wprost - byle jeszcze chwilę i wracać tu - na stałe. Bo jest tak - pókiś tam - wpadasz w kierat, czasem boli, ale jakoś idzie. Przyjdziesz tu na trzy dni - olejesz robotę, możesz już na dół nie wrócić. Tu jest moje miejsce na ziemi". Samotnia niska, pękata, przybrana w gęste, ciężkie firanki, przepełniona herbacianym światłem. W jadalni bawią się psy, ludzie za stołem kończą wieczerzę. Na zewnątrz mróz i cisza. Krzysztof mówi: "Tu cię nie pytają - skąd jesteś, po co jesteś, ile masz, dokąd idziesz. Jesteś - tylko to jest ważne". ANEKS I
Państwo Siemaszkowie prowadzą schronisko od przeszło 30 lat.
Magda"Rodzice przyjechali na trochę, zostali na zawsze. Tak samo Jurek,
Adam, Boguś... Jak będziemy tak obrastać, zabraknie niedługo miejsca
dla turystów". Jurek - przyjechał z Niemiec trzy lata temu. Pan Adam -
jest od pięciu lat, pewnie tu zostanie. Kierowca Boguś wrósł korzeniami,
już 26 rok łączy "Samotnię" z dołem. Justyna - bufetowa - jest trzeci
rok - nie wyobraża sobie chwili wyjazdu, nawet z urlopu uciekła z
powrotem na górę. Chrystian Gryphius pisał przeszło trzysta lat temu, że
gdy dotarł do Małego Stawu, zastał starca, który łowił ryby, mieszkał w
Kotle, chodził po lodzie. Mówił, że nie chce schodzić na dół, bo nie
odpowiada mu w dolinie powietrze. Został w górach.
ANEKS II
Minęły trzy lata. W górach pozostał również fotograf - Marek
Arcimowicz. Przyjechał pisać ze mną tekst. Nie wyszedł z Samotni.
Został na Sylwestra, w nowy Rok wszedł z Magdą Siemaszko. Teraz Magda
zmieniła nazwisko - nazywa się Arcimowicz. Ślub był. Samotnia trwa, w
dole przewala się Świat. Magdzie i Markowi rodzi się syn. Są bardzo
szczęśliwi. Samotnia powiększa załogę.
ANEKS III
Kolejny rok. Na świat przyszedł Kostek. Wszedł w życie
otrzymując w darze królestwo gór pomiędzy Samotnią a domem w Karpaczu.
Marek sprzedał prawie cały sprzęt -pozostawił jeden aparat. Pracuje nad
domem i jest bardzo szcześliwy. Tak mówi. Opowiada, że świat podarował
mu i Magdzie spokój. W ostatnich dniach spokój nabiera temperatury
wielkich przygotowań. Na Święta Samotnia będzie znów pękać w szwach.
|
ZIMA 2004 str. 1 wędrowiec © dziennikarze wędrowni |